sobota, 25 sierpnia 2012

Zakochani w Krakowie.





Na scenie stoi niewysoki chłopak w wieku dwudziestu kilku lat. Stoi naprzeciwko mikrofonu i wzrokiem ogarnia zebraną publikę. Kiedy powitalna owacja przygasa, rozgląda się zdenerwowany i poprawia duże okulary. Cierpi na ewidentny syndrom ciasnego kołnierzyka. Wreszcie niepewnym głosem zaczyna mówić, oddech zdradza jego stres, ale mimo wszystko, publiczność co dwa, trzy zdania wybucha śmiechem.


Tak wyglądały początki cenionego na całym świecie reżysera Woody Allena. Zanim zajął się reżyserowaniem własnych filmów pisał mnóstwo dowcipów i występował w roli komika. Pomimo swojego ewidentnego talentu  do pisania skeczów minęło trochę czasu do momentu aż wyzbył się tremy. Kiedy opanował już nerwy adoptował tę postawę słodkiego neurotyka i wiele razy użył stając przed kamerą we własnych filmach. Znawcy kina uważają, że kolejnym ogromnym przełomem w twórczości Allena była „Annie Hall” z 1977 roku. Porzucił konwencję filmu przesyconego humorem („Bananowy czubek” 1971 czy „Wszystko co chcielibyście zapytać o seksie, ale baliście się zapytać” 1972) na rzecz filmu opowiadającego historie, które mogą się przydarzyć każdemu z nas dołączając do nich wyważoną ilość swojego markowego humoru.

O twórczości Allena można pisać nieskończone felietony i eseje i nadal nie wyczerpać tematu. Inspirując się rosyjską literaturą („Miłość i śmierć” 1975, „Wszystko gra” 2005), Groucho Marxem, egzystencjalizmem, Bergmanem („Zbrodnie i wykroczenia” 1989), holokaustem („Wspomnienia z gwiezdnego pyłu” 1980) czy wreszcie prężnie rozwijającą się w tamtym czasie psychoanalizą Allen szkicuje głębokie i zabawne portrety neurotycznych postaci zaangażowanych w codzienne życie. Ci szukają odpowiedzi na palące pytania w grubych tomach filozoficznych, dziennikach czytanych podczas porannej kawy i najzwyczajniej w natłoku codziennych spraw. Sam Allen komentując swój dorobek artystyczny śmieje się: „po upływie lat ludzie będą oglądać moje filmy, a ich jedyną wartością będzie sceneria w tle”. Niezaprzeczalnie jest to kolejna artystyczna zaleta dzieł Allena. Sposób w jaki przywrócił film czarno-biały do łask szerokiej publiczności w „Manhattanie” (1979) wprawił krytyków w osłupienie. Wiele z początkowych scen malujących Nowy Jork w odcieniach szarości jest uważane za poruszające się malowidła. Swój pejzażowy talent wykorzystał w późniejszym etapie twórczości przenosząc się kolejno do Londynu, Barcelony, Paryża czy wreszcie Rzymu.


Ktokolwiek oglądnął „Vicky, Cristine, Barcelonę” rozumie jak sceneria katalońskich, wąskich ulic i gwar w przepełnionych lokalach artystycznego światka dopełnia dzieło z oscarową kreacją Penelope Cruz. Jak Paryż współczesny oraz Paryż Hemingwaya i F. Scott Fitzgeralda zachwyca widzów i nakłania do jak najszybszego wykupienia biletów lotniczych do stolicy Francji. Nie dość, że miasta zostały uwiecznione w dorobku geniusza filmowego to równocześnie sektor turystyczny otrzymał ogromny zastrzyk nowych podróżników.

Jakiś czas temu w mediach pojawiła się informacja, że wiceprezydent Krakowa Magdalena Sroka , dziennikarka stacji TVN Katarzyn Kolenda-Zaleska oraz osobisty sekretarz zmarłej Wisławy Szymborskiej – doktor Michał Rusinek wyszli z inicjatywą nakłonienia słynnego reżysera do osadzenia akcji następnego filmu właśnie w Krakowie. Sama noblistka była ogromną entuzjastką Allena. Kilka dni temu Andrzej Sołtysik przeprowadził wywiad z Allenem, w którym reżyser jasno ustosunkował się do pomysłu. Przede wszystkim miasto musiałoby zaprosić go do współpracy i zagwarantować finansowanie rzędu dziesięciu milionów dolarów. Później zastanowiłby się, czy ma pomysł na scenariusz, który pasowałby do naszego grodu. 

Rozumiem, że skoro Kraków wyłącza wcześniej niż zwykle latarnie nocne, aby zaoszczędzić na prądzie, a prezydent Majchrowski tłumaczy się na lewo i prawo tzw. podatkiem „Janosikowym” – pomimo, że byłaby to dobra inwestycja – nie znajdziemy w naszym dziurawym budżecie pieniędzy na sfinansowanie tego projektu. Rozumiem, że nie znajdzie się już również żadna instytucja pseudo–finansowa, która wyłożyłaby chociaż część potrzebnej kwoty na to przedsięwzięcie. Spójrzmy prawdzie w oczy: możliwość zebrania potrzebnej kwoty jest żadna.

Ale czy nie istnieje inny sposób, aby pokazać jak bardzo Kraków i jego mieszkańcy chcieliby przeżyć taki film wspólnie z Woody Allenem? Jak moglibyśmy nakłonić tak wielkiego reżysera do zaangażowania się w projekt, którego budżet przypomina studenckie zasoby pieniężne pod koniec maja?

Pierwsze co przychodzi mi do głowy to rozpisanie konkursu na najlepszy scenariusz utrzymany w allenowskim tonie. Może gdybyśmy pokazali Allenowi setki pracy napisanych przez żarliwych fanów nie dość, że moglibyśmy przekonać go do pomocy przy zadbaniu o środki to jeszcze natchnąć pomysłem na sam film? W momencie zebrania dobrych pomysłów, wypromowanie samej inicjatywy na facebook’u nie stanowi problemu. Wszystko sprowadza się do naszego zaangażowania i pomysłowości! Pomóżmy Allenowi znaleźć nową inspirację pomiędzy starymi, krakowskimi kamienicami.

Koniec końców wiele bym dał, aby rozsiąść się wygodnie w sali kinowej ARS i po charakterystycznych napisach początkowych zobaczyć podstarzałego Woody Allena maszerującego żwawo pomiędzy gołębiami na Rynku Głównym prowadzącego zabawny i głęboki monolog na temat życia i innych imponderabiliów.


Dżafar Mezher.