wtorek, 16 kwietnia 2013

Od Bostonu po Bagdad.


W Bostonie wydarzyła się tragedia. Do tej pory zginęły trzy osoby, w tym ośmioletni chłopczyk. Siedemnaście innych jest w stanie krytycznym. Cały świat zalewa tsunami informacji dotyczących zamachu. Będzie się przewijać słowo terroryzm. Będą filmy kręcone z ręki, zdjęcia z telefonów, wywiady z ofiarami i ze świadkami, analizy specjalistów, polityków i celebrytów. Wszędzie o tym trąbią i każdy z nas wkrótce będzie wiedział, gdzie dokładnie został podłożony ładunek wybuchowy, o której nastąpiła eksplozja i ile ofiar pochłonęła. Szum medialny będzie tak ogromny, że sami staniemy się ekspertami.

Pozostaje mi przywitać was w nowej rzeczywistości. Gdzie miarą wartości ludzkiego życia jest współczynnik medialnego potencjału informacji. Gdzie zachód już dłużej nie radzi sobie z rolą burdel mamy w swoim własnym przybytku szczęścia na Bliskim Wschodzie i wytycza nową żelazną kurtynę. Dźwiękoszczelną ścianę, zza której jedynie raz na czas dochodzą jakieś pojękiwania.

Dlaczego piszę o ciszy medialnej w kontekście bostońskiej tragedii? Ponieważ wczoraj w serii wybuchów w Iraku zginęło ponad pięćdziesiąt osób, a trzysta innych zostało rannych. Był to najkrwawszy zamach od długiego czasu. Ostatnim razem, z powodu eksplozji, ze światem pożegnało się tam ponad sześćdziesiąt osób – w marcu, niecały miesiąc temu.

Jaka zatem jest tytułowa odległość pomiędzy Bostonem i Bagdadem?

Sami sobie odpowiedzcie.