W poniedziałek 20 sierpnia na profilu młodej dziewczyny pojawiło się zdjęcie z
kamery przemysłowej przedstawiające chłopaka przemierzającego zakamarki budynku
wyglądającego na halę galerii handlowej. Podpis pod zdjęciem brzmi: „Rozpoczynam
akcje "ZŁAPAĆ ZŁODZIEJA" gość widoczny na zdjęciu ukradł mi rower.
opublikujcie to na swojej tablicy może ktoś rozpozna gnoja.” (pisownia
niezmieniona). W przeciągu zaledwie trzech dni ponad osiem tysięcy ludzi
udostępniło to zdjęcie na swoich profilach i liczba ta rośnie w zastraszającym
tempie. Udostępniając zdjęcie powielali hasło nakłaniające do poszukiwania
złodzieja, często dodając kilka niecenzuralnych wyrażeń od siebie. Ze zdjęcia
nie wynika jednak w żaden sposób, że osoba sfotografowana popełniła
jakiekolwiek przestępstwo. Ot, zdjęcie spacerującego chłopaka w niebieskich
dżinsach, bluzie Nike i plecaku przewieszonym przez lewe ramię.
Kiedy
dzisiaj rano na profilu kilku moich znajomych trafiłem na omawianą fotografię
moim pierwszym odruchem było: „Dobrze, niech złapią gnojka”. Sam posiadam
rower, który jest moim głównym środkiem transportu po mieście. Poza tym jestem
do niego przywiązany emocjonalnie. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, że ktoś
mógłby mi go ukraść. Jednak po chwili zacząłem się zastanawiać: „Skąd właściwie
mamy wiedzieć, że ten nieszczęsny gość ukradł rower?” Jak już wcześniej
wspomniałem, zdjęcie niczego nie dowodzi, więc automatycznie łamiemy zasadę
domniemania niewinności. Wszedłem na profil dziewczyny, która rozpoczęła tego
wirusa. Zakładałem, że jeżeli jest studentką psychologii, bądź innego
pokrewnego szarlataństwa to całe wirtualne wydarzenie może okazać się
zaplanowaną akcją mającą ukazać jak łatwo dokonać na kimś anonimowym brutalnego
linczu na łamach portalu społecznościowego. Sprawczyni całego poruszenia
studiowała „Administrację biznesową” – co nadal nie wyklucza eksperymentu
psychologicznego. Może sprawa byłaby zbyt prosta do wytłumaczenia, gdyby w
ogólnodostępnych danych osobistych czarno na białym moglibyśmy przeczytać, że
studiowała np. socjologię.
Tak, czy owak – internetowa maszyna ruszyła. Wraz z lawinowym udostępnianiem zdjęcia powinniśmy, moim zdaniem, zastanowić się nad odpowiedzialnością płynącą z użytkowania portali typu Facebook i YouTube.
Tak, czy owak – internetowa maszyna ruszyła. Wraz z lawinowym udostępnianiem zdjęcia powinniśmy, moim zdaniem, zastanowić się nad odpowiedzialnością płynącą z użytkowania portali typu Facebook i YouTube.
Z
jednej strony niezaprzeczalną zaletą tych witryn jest bezprecedensowe
umożliwienie każdemu użytkownikowi dostępu do masy informacji. To dzięki tym
witrynom arabskie rewolucje mogły mobilizować ludzi przeciwko tyranom, a
aktywiści całego świata byli w stanie zjednoczyć się w walce przeciwko
afrykańskiemu zbrodniarzowi wojennemu (chociaż
operacji KONY2012 na ostatnim etapie nie udało się przejść ze świata
wirtualnego do rzeczywistości nie możemy niedoceniać pracy, którą wykonała). Przykładów
na wirtualne sukcesy aktywistów inspirujące późniejsze działania jest wiele.
Jednak pojawia się tutaj również druga strona medalu, a właściwie ciemna strona księżyca. Nieodpowiedzialne kształtowanie ogólnodostępnego środka masowego przekazu może mieć tragiczne konsekwencje: od całkowitej utraty autorytetu (przypadek dzielnicowego Janusza Ławrynowicza sportretowanego na „memach” jako „Pan Andrzej”), przez narażenie na falę niespotykanej agresji internetowej (przykład reżyserowanej prowokacji z Grażyną Żarko, „katolickim głosem w Internecie”), aż po samobójstwo nastolatki z powodu groźby upublicznienia intymnego filmu nagranego komórką.
Jednak pojawia się tutaj również druga strona medalu, a właściwie ciemna strona księżyca. Nieodpowiedzialne kształtowanie ogólnodostępnego środka masowego przekazu może mieć tragiczne konsekwencje: od całkowitej utraty autorytetu (przypadek dzielnicowego Janusza Ławrynowicza sportretowanego na „memach” jako „Pan Andrzej”), przez narażenie na falę niespotykanej agresji internetowej (przykład reżyserowanej prowokacji z Grażyną Żarko, „katolickim głosem w Internecie”), aż po samobójstwo nastolatki z powodu groźby upublicznienia intymnego filmu nagranego komórką.
Sytuacja
z domniemanym złodziejem roweru nie jest identyczna z wcześniej wymienionymi,
ale wpisuje się w pewne złe trendy internetowe. Otóż nie mając pojęcia, czy
młody chłopak faktycznie ukradł rower, ponad osiem tysięcy ludzi publikuje
zdjęcie z oskarżeniem i nakręca spiralę nienawiści. Rozumiem żal byłej
właścicielki jednośladu, jednak jestem przekonany, że powinna zadziałać w inny
sposób. Nie odsyłam tylko i wyłącznie do organów śledczych, ponieważ wszyscy
wiemy jaka jest szansa odnalezienia zguby, kiedy polegamy jedynie na nich, ale
zanim zaangażuję się w taką sprawę chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej. O
samej poszkodowanej wiem jedynie, że studiowała w Warszawie więc mogę zakładać,
że to właśnie tam dokonała się kradzież. Wygląda na to, że poszukiwania roweru
zostały jednak zakrojone na skalę ogólnopolską, ponieważ ludzie z
najróżniejszych miast poczuli się zobowiązani do uczestnictwa.
Osobiście
mam jeszcze cień nadziei, że obecna akcja internetowa jest wyreżyserowanym
spektaklem, który ma nam uzmysłowić jak łatwo jest wydać wyrok wobec osoby,
którą widzimy pierwszy raz w życiu – na dodatek na ekranie monitora.
Akcja, która ma sprawić, abyśmy przypomnieli sobie wszystkie nauki na temat
psychologii tłumu i zastanowili zanim przystąpimy do bezmyślnego linczu – uzbrojeni
w myszki i klawiatury zamiast w widły i pochodnie będziemy przemierzać
wirtualną rzeczywistość wykrzykując szykany. Jeżeli nie – nadal nie jest za
późno aby wyciągnąć z niej lekcję.
Dżafar Mezher.