sobota, 24 sierpnia 2013

Musztarda po obiedzie,





Dwa dni temu miała być huczna fiesta, tort, świeczka, gromkie "Sto lat!" i rosyjski szampan w butelkach po Crystalach. I ogólnie splendor splendorów. Pierwszy jubileusz wszystkich ogarków miałem obchodzić z rozmachem, na dachu Sheratona. Odbierać sowite czeki od płaszczących się sponsorów, ściągać długie kreski z pleców paryskich modelek i dyrygować z jacuzzi resztą psychofanek w takt Tańczy dla mnie. Gra była warta świeczki!

Zamiast tego jest do połowy rozpakowana walizka, książki walające się po stole i stacjonarny podłączony naprędce w kuchni wynajętej* kawalerki. Już trochę musztarda po obiedzie.

Blask świeczek przygasł po wycieczce pomiędzy Bostonem i Bagdadem. Co prawda palcem po mapie i ze wzrokiem utkwionym w obrazy nadawane przez medialnych gigantów, ale znój i kolejny raz rozczarowanie potężne. 

Wartki strumień przemyśleń wyschnął w upałach, z warty zwiałem i kandelabr obrósł kurzem. A szkoda, bo jak spoglądam te kilka miesięcy wstecz, to przecież warto było chociażby z cudów i zmartwychwstań na zielonej murawie Narodowego poszydzić. Słowo boże z samej Ugandy do nas zawitało i stadion przy Poniatowskiego był świadkiem, jak nasi współbratymcy laski odrzucali, z trądu i innych Wener cudownie ozdrowieli, a wszystko za promocyjną cenę czterdziestu PLN. A jedyny to taki przypadek będzie, bo w piłkarskie cudy nad Wisłą już tu chyba nikt nie wierzy.

Takich czupiradeł było na pęczki, a świeczki milczały jak zaklęte. Ale czas się ruszyć odrobinę, strzelić palcami nad klawiaturą i poprowadzić dalej Kroniki Absurdów, bo jakby trawienie lepsze bo kilku zdaniach. 

Niech no w takim razie raz jeszcze Warte świeczki zapłoną; wezmę kromkę chleba, musztardą zdobienia zrobię, świeczkę postawię, zaśpiewam, zatańczę i z okazji święta naczynia w kuchni umyję.