środa, 20 marca 2013

Czas na fajrant.





Czyli najwyższa pora wziąć wolne od zdrowego rozsądku.


Statua Wolności dla wielu osób jest symbolem Zachodu przez duże „Z”. Przez długie dekady,  kiedy wielkie parowce obładowane emigrantami, zbliżały się do ujścia rzeki Hudson, z mgły wyłaniały się kontury współczesnego Kolosa Rodyjskiego i przepowiadały wiwatującym tłumom, że amerykański sen jest już na wyciągnięcie ręki. Na lądzie, na nowych przybyszów miały przecież czekać: wolność, możliwości i dobrobyt – jankeska wersja haseł rewolucji francuskiej. Nie należę do pokolenia transatlantyckich emigrantów i zawsze dowcipkuję, że Arab z korzeniami irackimi, studiujący arabistykę, ma małe szanse w konkursie wizowym. Z tego powodu, osobiście ten wielki pomnik kojarzę raczej z Allenowskim: „The last time I was inside a woman was when I visited the Statue of Liberty”.


Współcześnie Statua wolności była okresowo zamykana ze względów bezpieczeństwa. Przykładowo, po zamachu na bliźniacze wieże w 2001 roku trzeba było poczekać trzy lata, zanim zdecydowano z powrotem zaprosić turystów na Wyspę Wolności. Z tym zastrzeżeniem, że wejście na balkony widokowe było nadal niemożliwe. Mając w pamięci kroki podjęte przez administrację Georga W. Busha po feralnym 11 września:

  •         natychmiastowy odwet na Talibach, ukrytych w afgańskich górach
  •         poszerzenie kompetencji wywiadowczych i inwigilacyjnych służb specjalnych
  •     prowadzenie polityki strachu
  •         znaczące zaostrzenie kontroli pasażerów na lotniskach

zamknięcie Wyspy Wolności było dość symboliczne. Wejście na koronę statuy inspirowanej przez centralną postać płótna Delacroix zostało przywrócone dopiero w 2009 roku, ale dostęp na całą wyspę został ponownie zamknięty w ubiegłym, po huraganie, przewrotnie nazwanym Sandy. Huczne otwarcie Wyspy Wolności zostało zaplanowane na tegoroczne, amerykańskie święto niepodległości.

I tym razem symbolika przymusowego odizolowania statuy od nowojorczyków udzieliła się amerykańskim prawodawcom. Kobieta w todze może rozluźnić na chwilę ramiona, przycupnąć i podwinąć fałdy materiału. Rozmasować kark, zapalić wreszcie papierosa i przyglądnąć się nowym pomysłom. Teraz ma wolne.

Skoro jesteśmy na urlopie, weźmy rozbrat ze zdrowym rozsądkiem.

Burmistrz miasta, które nigdy nie śpi, znany za swoje zapalczywe podejście do regulacji zdrowotnych, tym razem obrał za cel zakazanie sprzedaży napojów sodowych rozmiaru XXL z dużą zawartością cukru. Michael Bloomberg, nazywany już złośliwie, nowojorską nianią, chce w ten sposób zadbać, aby robactwo nie drążyło Dużego Jabłka.

Opublikowane niedawno wyniki badań wpływu spożycia napojów z garściami cukru, utwierdzają burmistrza w jego misji. Wskazują, że w 2010 roku około dwustu tysięcy śmierci na całym świecie, było pośrednio związanych z konsumpcją niezdrowych napojów. Część wywołała cukrzycę, część choroby nowotworowe, a w większości przypadków doprowadziła do amerykańskiej choroby-wizytówki – otyłości.

W odpowiedzi na inicjatywę krzyżowca w pielgrzymce o  zdrowie Nowojorczyków, sędzia Sądu Najwyższego okazał się jawnym saracenem i odrzucił proponowaną legislację.

Po przegranej batalii o cukier, Bloomberg zdecydował osłodzić sobie gorycz porażki i rozpoczął następną kampanię. Kolejnym przystankiem krucjaty są aktualnie papierosy. Jeszcze w 2011 roku próbował przeforsować zakaz palenia w miejscach publicznych, który dzięki mocnej opozycji ze strony palaczy został tydzień później odwołany. Teraz zaś, nieustępliwy polityk pragnie, żeby paczki cygaretów zniknęły z widocznych miejsc w sklepach. Zachowuje się jak gorliwy neofita, który sam rzucił palenie, a teraz pragnie za wszelką cenę podzielić się swoim szczęściem z innymi. Burmistrz jest przekonany o magicznej mocy przysłowia: „Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal” i walczy niezmordowanie o dusze Nowojorczyków.

Statua Wolności pozostanie zamknięta do festiwalu sztucznych ogni i fajerwerków w Stanach Zjednoczonych – ograniczenie wolności w myśl bezpieczeństwa ich obywateli będzie pewnie postępować. Zwolennicy takiego rozwiązania trzymają się uparcie twierdzenia, że fundament konstytucji nie jest narażony na gwałt, ponieważ nadal będzie istnieć wolność wyboru. Zapominają dodać, że z ograniczonego zakresu możliwości. Ja jestem zwolennikiem polegania na ludzkiej inteligencji. Jeżeli ta zaś jest niewystarczająca, darwinowski ewolucjonizm zrobi resztę.