środa, 31 października 2012

Buszujący w śniegu.





Śnieg spadł w tym roku wcześnie i niespodziewanie, z dnia na dzień zapachniało zimą. Liście jeszcze nie zdążyły opaść z drzew, a gałęzie okryły już zaspy czyhające na nieświadomych przechodniów. Najczęściej zawadiaków zaklinających zimę zawziętym sprzeciwem, rozchełstanych, bez czapek. Tych powściągliwych też nie oszczędziła specjalnie, liberté, égalité, fraternité. Już pierwszego dnia widziałem poślizgi na trotuarze i siatki z jedzeniem latające nad głowami. Zduszone okrzyki protestu czystą polszczyzną, polskie bogactwo leksykalne. Kość ogonowa, anatomiczny atawizm w organizmie ludzkim przypomina o sobie za każdym razem, kiedy zuchwale nie słuchamy swoich instynktów. Tak, podbiegnę do tego tramwaju! Tak, mam podzielną uwagę! Tak, potrafię chodzić po lodzie! Tak, i tak dalej. Wśród lamentów i pogruchotanych kości śnieg prószył dalej.