Czyli, wspólnie, jednym gardłem: Zimo… poszła ty won!
Kiedy wróciłem dzisiaj rano z piętnastominutowego spaceru z psem
(wielkim, agresywnym rottweilerem), wyglądałem jak bałwan. Wróciłem z zesłania.
Ledwo drzwi zatrzasnąłem, bo języki zimowego płomienia wdzierały się wściekle
do środka.
Wiem, że zdążyliście już pięćdziesiąt razy przeczytać dzisiaj na
ścianach, zasłyszeć w radiu i telewizji, że można ładne króliki lepić w tę
Wielkanoc, ale kiedy przyglądałem się zaspom śnieżnym na swojej kurtce
zdecydowałem, że nie odpuszczę i ja też krzyknę: Na wypadek, gdyby ktoś nie
miał w domu kalendarza, okien i tvn24 – jest 29-ty (słownie: dwudziesty
dziewiąty) dzień marca, na zewnątrz zima pełną gębą, a pogodowe slajdy na tvn24
są okraszone melodią z „Last Christmas” Wham.
Maestro, zasuń jakiegoś walca, bo festiwal anomalii czas zacząć!
To przywołuje mi na myśl kocura Behemota, paradującego po Bułhakowskiej
Moskwie obok Wolanda i reszty jego świty. Maestro zasuń jakimś walcem, a
Moskwiczanie zakwiczą, zatrzęsą ciałami do kakofonii, bo dęte już
zapowietrzone, smyczki za późno, a reszta zdziwiona zezuje na dyrygenta.
Szatańska liturgia, cyrk paradny, kwasy-wygibasy z Bolszoj, łabędzi burdel!
W świetle ostatnich dziwów pogodowych, postuluję o zmianę
terminu „globalne ocieplenie” na „epokę lodowcową”. Przecież przez cały świat
przetacza się bestialska, arktyczna zima i grzebie nas co drugi dzień, na trzy
dni w śniegu (może z wyjątkiem Nowej Zelandii, psia kość). Do niedawna uparcie
powtarzałem, że właściwie lubię zimową aurę, że myśli są jakby wyrazistsze,
refleksje wnikliwsze i jakoś tak rześko się duma. Dupa. Neurony zbierają się w
tej temperaturze jak silnik diesla, a synapsy zamarzają jak wycieraczki do
szyby. Nie wspominając już, że – zawsze inspirujące piwo, czy pięć na mostku – nie
warte jest świeczki. Masz no li, kolejna anomalia.
Orkiestra poci się i wije w bólach szukając się nawzajem po
pięcioliniach. Jarmarczne aberracje, niesłychane odchyły przetaczają się dalej,
nieznośnie przez zaśnieżone ulice.
A nam pozostaje siedzieć przy stołach i zastanawiać się, czy wołowina,
którą tak smacznie pałaszujemy, była w istocie koniną, czy bydlaki miały
jedynie końskie zdrowie. Żeby nie psuć sobie wybornych kęsów, włączamy na
chwilę telewizję, tak żeby odsapnąć. A tam? Polskie orły specjalnej troski,
rozgrywają brawurowy mecz, pokazują pośladki i dziwią się, że ich Ukraina
gwałci po bożemu. Ukraińcy, pamiętliwe bestie, wzięli odwet za sprzątaczki. Włączają nam się odruchy Samoobronne – czy można w
ogóle mówić o gwałcie, skoro nasze Córy Koryntu dostają za występy ciężkie
przelewy? To już nie przelewki.
Pstryk, gasimy odbiornik i pospacerowalibyśmy chwilę, bo trawienie
lepsze, ale gdzie? Po syberyjskich preriach? My? Niesyci sybaryci? Siadaj z
powrotem na kanapie, tylko ani się waż książkę w rękę! Zepsujesz nam
statystyki.
A to mój Rottweiler. Cały w śniegu. Wabi się Bella.