piątek, 29 marca 2013

Maestro, muzyka!






Czyli, wspólnie, jednym gardłem: Zimo… poszła ty won!

Kiedy wróciłem dzisiaj rano z piętnastominutowego spaceru z psem (wielkim, agresywnym rottweilerem), wyglądałem jak bałwan. Wróciłem z zesłania. Ledwo drzwi zatrzasnąłem, bo języki zimowego płomienia wdzierały się wściekle do środka.

Wiem, że zdążyliście już pięćdziesiąt razy przeczytać dzisiaj na ścianach, zasłyszeć w radiu i telewizji, że można ładne króliki lepić w tę Wielkanoc, ale kiedy przyglądałem się zaspom śnieżnym na swojej kurtce zdecydowałem, że nie odpuszczę i ja też krzyknę: Na wypadek, gdyby ktoś nie miał w domu kalendarza, okien i tvn24 – jest 29-ty (słownie: dwudziesty dziewiąty) dzień marca, na zewnątrz zima pełną gębą, a pogodowe slajdy na tvn24 są okraszone melodią z „Last Christmas” Wham.

Maestro, zasuń jakiegoś walca, bo festiwal anomalii czas zacząć!

To przywołuje mi na myśl kocura Behemota, paradującego po Bułhakowskiej Moskwie obok Wolanda i reszty jego świty. Maestro zasuń jakimś walcem, a Moskwiczanie zakwiczą, zatrzęsą ciałami do kakofonii, bo dęte już zapowietrzone, smyczki za późno, a reszta zdziwiona zezuje na dyrygenta. Szatańska liturgia, cyrk paradny, kwasy-wygibasy z Bolszoj, łabędzi burdel!

W świetle ostatnich dziwów pogodowych, postuluję o zmianę terminu „globalne ocieplenie” na „epokę lodowcową”. Przecież przez cały świat przetacza się bestialska, arktyczna zima i grzebie nas co drugi dzień, na trzy dni w śniegu (może z wyjątkiem Nowej Zelandii, psia kość). Do niedawna uparcie powtarzałem, że właściwie lubię zimową aurę, że myśli są jakby wyrazistsze, refleksje wnikliwsze i jakoś tak rześko się duma. Dupa. Neurony zbierają się w tej temperaturze jak silnik diesla, a synapsy zamarzają jak wycieraczki do szyby. Nie wspominając już, że – zawsze inspirujące piwo, czy pięć na mostku – nie warte jest świeczki. Masz no li, kolejna anomalia.

Orkiestra poci się i wije w bólach szukając się nawzajem po pięcioliniach. Jarmarczne aberracje, niesłychane odchyły przetaczają się dalej, nieznośnie przez zaśnieżone ulice.

A nam pozostaje siedzieć przy stołach i zastanawiać się, czy wołowina, którą tak smacznie pałaszujemy, była w istocie koniną, czy bydlaki miały jedynie końskie zdrowie. Żeby nie psuć sobie wybornych kęsów, włączamy na chwilę telewizję, tak żeby odsapnąć. A tam? Polskie orły specjalnej troski, rozgrywają brawurowy mecz, pokazują pośladki i dziwią się, że ich Ukraina gwałci po bożemu. Ukraińcy, pamiętliwe bestie, wzięli odwet za sprzątaczki. Włączają nam się odruchy Samoobronne – czy można w ogóle mówić o gwałcie, skoro nasze Córy Koryntu dostają za występy ciężkie przelewy? To już nie przelewki.

Pstryk, gasimy odbiornik i pospacerowalibyśmy chwilę, bo trawienie lepsze, ale gdzie? Po syberyjskich preriach? My? Niesyci sybaryci? Siadaj z powrotem na kanapie, tylko ani się waż książkę w rękę! Zepsujesz nam statystyki.

A to mój Rottweiler. Cały w śniegu. Wabi się Bella.