sobota, 16 marca 2013

Harlem Szejk w Galabiji.






Za każdym razem, kiedy widzę nowy fenomen internetowy, który rozprzestrzenia się po sieci wirusowo w tempie rozgorączkowanego ciągu geometrycznego, zamykam oczy i wyobrażam sobie zaciemnioną kulę ziemską. W tej ciemności widać jedynie kontury kontynentów, złotą, pajęczą sieć oplatającą nowe połacie i rozbłyski kolejnych ognisk epidemii.

Tak samo było w przypadku infekcji harlemskim szejkiem, nagranym przez pięciu nastolatków z małej mieściny w Australii. Z tą różnicą, że film nie był jedynie odtwarzany na ekranach milionów ciekawskich internautów. Jego prostota sprawiła, że każdy zapragnął nagrać swój własny Harlem - wirus mutował. Następca południowokoreańskiego jeźdźcy apokalipsy zawładnął nie tylko wyobraźnią zwykłych zjadaczy chleba i nietrzeźwiejących studentów, ale również sportowców (Miami Heat, Juventus Turyn, Manchester City) i amerykańskich celebrytów. The Associated Press szacuje, że do tej pory powstało około czterech tysięcy różnych wariacji. Harlem nie umknął również uwadze  Matta Groeninga i w zeszłą niedzielę wprawił we frenetyczny taniec całą familię Homera Simpsona.

W wielu przypadkach, oprócz zwykłego zainteresowania sieci, wzbudzał niezdrowe kontrowersje. Piętnastu górników australijskich zostało zwolnionych po tym jak zamieścili na YouTube klip nagrany pod ziemią. Harlem nakręcony podczas lotu w samolocie doprowadził do śledztwa w sprawie kwestii bezpieczeństwa w amerykańskich liniach lotniczych, nie wspominając już o wielu, zawieszonych w prawach, żaków.

Jednak prawdopodobnie największe niezdrowe emocje taniec wzbudził w krajach arabskich, gdzie brać studencka, wysoko ceniąca sobie zdobycze rewolucyjne postanowiła nagrać wersje w przebraniach islamskich ekstremistów. Najpierw energiczne otrzęsiny zorganizowali Tunezyjczycy, na co rząd natychmiast wysłał służby porządkowe, próbując spacyfikować zbiorowisko. Jak to w krajach arabskich bywa, doszło do przepychanek, było mnóstwo krzyków i tłum rozpędzono. Podrażnieni aktywiści nie dali za wygraną i w odpowiedzi zhakowali oficjalne witryny państwowe.  Przez kilka godzin, zanim usterkę naprawiono, na stronach ministerstwa edukacji tryumfalnie rozbrzmiewał ciężki beat Brooklyn DJ Baauer. Natomiast egipscy studenci posunęli się krok dalej i oznajmili, że tańczyć będą cyklicznie - co tydzień - przed głównym biurem Bractwa Muzułmańskiego. Nie trzeba dodawać, jak została odebrana taka radosna inicjatywa przez egipskich radykałów. Organizatorzy nie przejęli się zimnym przyjęciem oraz groźbami mamrotanymi przez kapucyńskie brody i Harlem uważają za halal.

W przeciwieństwie do żywotnych i głośnych Arabusów (ja tak mogę mówić – wy nie!), marudzę ostatnio, że już w Krakowie nie wytrzymam, że dłużej nie zniosę, że duszno tu i nudno. Planuję, że wiatr poniesie mnie gdzieś na Bliski Wschód, na bombowe imprezy, gdzie alkohol leje się strumieniami, a skąpo ubrane kobiety świecą dekoltami.

Ale kiedy krakowski Harlem Szejk został odwołany, zacząłem się zastanawiać – po co właściwie wyjeżdżać? Odwołanie, dużo wcześniej zaplanowanego wydarzenia sprawiło, że mogłem się przez chwilę poczuć jak na tunezyjskich ulicach. Za zmuszeniem do odwołania konwulsyjnego drgania stoją mocno sprawicowiałe (mylić ze „skapcaniałe”) towarzystwa.

Przy czym niechęć odchylonej prawicy do tego wydarzenia jest dla mnie jednak całkowicie niezrozumiała. Wystarczyło przecież, żeby łyse gremium przyszło o umówionej godzinie w przebraniach, które ostatnio używali na Uniwersytecie Warszawskim podczas wykładów pani profesor Środy. Mogliby śmiało poskakać z resztą towarzystwa. W tych maskach było im przecież bardzo do twarzy.