W Bostonie wydarzyła się tragedia. Do tej pory zginęły trzy osoby,
w tym ośmioletni chłopczyk. Siedemnaście innych jest w stanie krytycznym. Cały
świat zalewa tsunami informacji dotyczących zamachu. Będzie się przewijać słowo
terroryzm. Będą filmy kręcone z ręki, zdjęcia z telefonów, wywiady z ofiarami i
ze świadkami, analizy specjalistów, polityków i celebrytów. Wszędzie o tym
trąbią i każdy z nas wkrótce będzie wiedział, gdzie dokładnie został podłożony
ładunek wybuchowy, o której nastąpiła eksplozja i ile ofiar pochłonęła. Szum
medialny będzie tak ogromny, że sami staniemy się ekspertami.
Pozostaje mi przywitać was w nowej rzeczywistości. Gdzie miarą
wartości ludzkiego życia jest współczynnik medialnego potencjału informacji.
Gdzie zachód już dłużej nie radzi sobie z rolą burdel mamy w swoim własnym
przybytku szczęścia na Bliskim Wschodzie i wytycza nową żelazną kurtynę. Dźwiękoszczelną
ścianę, zza której jedynie raz na czas dochodzą jakieś pojękiwania.
Dlaczego piszę o ciszy medialnej w kontekście bostońskiej tragedii?
Ponieważ wczoraj w serii wybuchów w Iraku zginęło ponad pięćdziesiąt osób, a
trzysta innych zostało rannych. Był to najkrwawszy zamach od długiego czasu.
Ostatnim razem, z powodu eksplozji, ze światem pożegnało się tam ponad sześćdziesiąt
osób – w marcu, niecały miesiąc temu.
Jaka zatem jest tytułowa odległość pomiędzy Bostonem i Bagdadem?
Sami sobie odpowiedzcie.