niedziela, 9 września 2012

Pocztówka z wakacji.





Ostatnio zauważyłem taki trend, może wcale nienowy, do opisywania wyjazdów wakacyjnych. Komórki mają coraz lepsze aparaty i więcej programów, w których w kilka sekund zwyczajne zdjęcie przerobimy na coś wyjątkowego. Tutaj włączymy taki efekt, pobawimy się odrobinę jasnością, wszystko wrzucimy w ramkę i voilà! Z przeciętnej kliszy nagle tworzy się fotograficzna perełka. Wspaniałe zdjęcie z wycieczki do Chorwacji, Włoch, Hiszpanii, Bóg wie gdzie jeszcze. Machniemy raz, dwa: „takie tam z wakacji”, okrasimy „gorącymi buziaczkami” i już gotowe. Dzielimy się z resztą na społeczniościowym.


Na początku czerwca zabukowałem wrześniowy wyjazd last-minute (sic!) do Egiptu i innych arabskich krajów przodujących w cywilizacyjnym rozwoju z biura podróży Uniwersytetu Jagiellońskiego. Niestety po podpisaniu umowy zerwanie nie wchodzi w rachubę. Na miejscu okazało się, że zostałem zakwaterowany w dwugwiazdkowym hotelu, po pokoju biegają wielkie karaluchy, a ja muszę odsiedzieć swoje. Jedyne czego nie brakuje to alkoholu.

Taka smutna metafora nasuwa mi się machinalnie na myśl o zbliżających się egzaminach. Dzisiaj śledziłem na bieżąco relację dziennikarza z ultra-maratonu. Sto kilometrów do przebiegnięcia. Gdzieś na sześćdziesiątym wróciłem do swoich obowiązków. Nie mogłem katować się opisami bólu i rozpaczy. Sam, pomimo że siedzę na czterech literach, cierpię niemniej. Zjada mnie stres i katuje się wizjami, że Szanowna Pani Profesor zada serie fatalnych pytań. Będę kwitł naprzeciw, będę się wił jak węgorz, pocił i strzelał knykciami. Spojrzę wymownie w okno, z powrotem w blat biurka, znowu w okno i wreszcie z miną potulnego baranka przyznam, że ten temat jakoś niefrasobliwie ominąłem. Jak wywrotowiec skazany na śmierć, stojący pod ścianą z opaską na oczach, przy ostatkach papierosa liczy na gońca z edyktem ułaskawiającym, tak ja będę całym jestestwem modlił się o zaliczenie. Z dumą upchaną głęboko po dziurawych kieszeniach – czysty, zwierzęcy surwiwal.

Dzisiaj drugi dzień wycieczki. Zrobiłem mnóstwo zdjęć. Widoki zapierające dech w piersiach. Krajobrazy, zabytki, uliczne sceny rodzajowe, egzotyczne potrawy, kilka dziubków i zdjęć z seksownymi bikini. Wieczorem siedząc przy basenowym barze, popijając drinki z oferty all-inclusive niecierpliwie wrzucam wszystkie przez wifi. Niech wiedzą jak się bawię, a co!

Mój dziadek zawsze mi powtarzał: „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”, a ja od prawie roku praktykuję już skrajne lenistwo, noc w noc wyciągam z szafy kołdrę, poduszkę i rzucam na nierozścielone łóżko. Właściwie to nawet się wysypiam, ale nie w tym rzecz. Paradoksalnie cały akademicki spędziłem w czytelni, konsekwentnie tłumacząc, rozbrajając gramatyczne ładunki i mamrocząc pod nosem. Od rana do wieczora. Od ósmej do dziewiętnastej. Jak surowy przeor zakonu rodem ze „Szklanych paciorków” dbałem o ciszę i do białej gorączki doprowadzał mnie stukot obcasów o posadzkę. To nie rewia mody! Gdyby karty na Rajskiej przy sczytywaniu zapisywały godzinę wejścia i wyjścia moje zdjęcie zawisłoby na ścianie pośród dzielnych scholarów wybierających książki zamiast życia, bo przecież – „Kto miłuje księgi nie miewa tęskności”. W nagrodę podpisaliby jedno stanowisko moim imieniem i dali rabat na wizytę u okulisty. Zabawne, kiedyś zamykając wyganiali mnie z knajp, w tym roku z biblioteki.

Zatem co poszło nie tak? Dlaczego nie klepnąłem wszystkich egzaminów w czerwcu? Dobre pytanie. Zadam je swojemu psychoanalitykowi jak wróci z Chorwacji. Po pierwszych terminach, które musiałem ominąć szerokim łukiem chociaż byłem przygotowany jak nigdy nadeszły szalone dwa miesiące wakacji. I nie pytajcie co robiłem. Ekshibicjonizm, ekshibicjonizmem, ale to nie nadaje się do druku. Powiem jedynie, że strasznie zarosłem, bo jakoś nie po drodze było do fryzjera. Znam się na wrześniu, mówiłem już wcześniej, ale nawet najbardziej utytułowany weteran miewa mroczne noce i poranne majaki. Po dwóch miesiącach wyciągniętych z życia ciężko z powrotem ubrać studyjny kubraczek.

Cholera, mógłbym tak dzisiaj pisać w nieskończoność. Boję się, że zaraz wymyślę hymn ku chwale dzielnych partyzantów. Taka forma rekreacji i aktywnej prokrastynacji. Kończę, bo w paczce trzy papierosy, czas bieży, materiał stoi w miejscu i zaczynam się wstydzić, że pseudo felieton – owoc przedegzaminacyjnej paniki może być najdłuższym wpisem na „Warte świeczki”. Ale u diabła, czy właśnie ta gra nie jest najbardziej warta świeczki?

Powodzenia!

Dżafar Mezher.