Ostatnio
zauważyłem taki trend, może wcale nienowy, do opisywania wyjazdów wakacyjnych.
Komórki mają coraz lepsze aparaty i więcej programów, w których w kilka sekund
zwyczajne zdjęcie przerobimy na coś wyjątkowego. Tutaj włączymy taki efekt,
pobawimy się odrobinę jasnością, wszystko wrzucimy w ramkę i voilà! Z
przeciętnej kliszy nagle tworzy się fotograficzna perełka. Wspaniałe zdjęcie z wycieczki
do Chorwacji, Włoch, Hiszpanii, Bóg wie gdzie jeszcze. Machniemy raz, dwa: „takie
tam z wakacji”, okrasimy „gorącymi buziaczkami” i już gotowe. Dzielimy się z
resztą na społeczniościowym.
Na
początku czerwca zabukowałem wrześniowy wyjazd last-minute (sic!) do Egiptu i
innych arabskich krajów przodujących w cywilizacyjnym rozwoju z biura podróży
Uniwersytetu Jagiellońskiego. Niestety po podpisaniu umowy zerwanie nie wchodzi
w rachubę. Na miejscu okazało się, że zostałem zakwaterowany w dwugwiazdkowym
hotelu, po pokoju biegają wielkie karaluchy, a ja muszę odsiedzieć swoje. Jedyne
czego nie brakuje to alkoholu.
Taka
smutna metafora nasuwa mi się machinalnie na myśl o zbliżających się egzaminach.
Dzisiaj śledziłem na bieżąco relację dziennikarza z ultra-maratonu. Sto
kilometrów do przebiegnięcia. Gdzieś na sześćdziesiątym wróciłem do swoich
obowiązków. Nie mogłem katować się opisami bólu i rozpaczy. Sam, pomimo że
siedzę na czterech literach, cierpię niemniej. Zjada mnie stres i katuje się
wizjami, że Szanowna Pani Profesor zada serie fatalnych pytań. Będę kwitł
naprzeciw, będę się wił jak węgorz, pocił i strzelał knykciami. Spojrzę
wymownie w okno, z powrotem w blat biurka, znowu w okno i wreszcie z miną potulnego
baranka przyznam, że ten temat jakoś niefrasobliwie ominąłem. Jak wywrotowiec
skazany na śmierć, stojący pod ścianą z opaską na oczach, przy ostatkach
papierosa liczy na gońca z edyktem ułaskawiającym, tak ja będę całym jestestwem
modlił się o zaliczenie. Z dumą upchaną głęboko po dziurawych kieszeniach –
czysty, zwierzęcy surwiwal.
Dzisiaj
drugi dzień wycieczki. Zrobiłem mnóstwo zdjęć. Widoki zapierające dech w
piersiach. Krajobrazy, zabytki, uliczne sceny rodzajowe, egzotyczne potrawy,
kilka dziubków i zdjęć z seksownymi bikini. Wieczorem siedząc przy basenowym
barze, popijając drinki z oferty all-inclusive niecierpliwie wrzucam wszystkie
przez wifi. Niech wiedzą jak się bawię, a co!
Mój
dziadek zawsze mi powtarzał: „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”, a ja od
prawie roku praktykuję już skrajne lenistwo, noc w noc wyciągam z szafy kołdrę,
poduszkę i rzucam na nierozścielone łóżko. Właściwie to nawet się wysypiam, ale
nie w tym rzecz. Paradoksalnie cały akademicki spędziłem w czytelni,
konsekwentnie tłumacząc, rozbrajając gramatyczne ładunki i mamrocząc pod nosem.
Od rana do wieczora. Od ósmej do dziewiętnastej. Jak surowy przeor zakonu rodem
ze „Szklanych paciorków” dbałem o ciszę i do białej gorączki doprowadzał mnie
stukot obcasów o posadzkę. To nie rewia mody! Gdyby karty na Rajskiej przy sczytywaniu
zapisywały godzinę wejścia i wyjścia moje zdjęcie zawisłoby na ścianie pośród
dzielnych scholarów wybierających książki zamiast życia, bo przecież – „Kto
miłuje księgi nie miewa tęskności”. W nagrodę podpisaliby jedno stanowisko moim
imieniem i dali rabat na wizytę u okulisty. Zabawne, kiedyś zamykając wyganiali
mnie z knajp, w tym roku z biblioteki.
Zatem
co poszło nie tak? Dlaczego nie klepnąłem wszystkich egzaminów w czerwcu? Dobre
pytanie. Zadam je swojemu psychoanalitykowi jak wróci z Chorwacji. Po
pierwszych terminach, które musiałem ominąć szerokim łukiem chociaż byłem
przygotowany jak nigdy nadeszły szalone dwa miesiące wakacji. I nie pytajcie co
robiłem. Ekshibicjonizm, ekshibicjonizmem, ale to nie nadaje się do druku.
Powiem jedynie, że strasznie zarosłem, bo jakoś nie po drodze było do fryzjera.
Znam się na wrześniu, mówiłem już wcześniej, ale nawet najbardziej utytułowany weteran
miewa mroczne noce i poranne majaki. Po dwóch miesiącach wyciągniętych z życia
ciężko z powrotem ubrać studyjny kubraczek.
Cholera,
mógłbym tak dzisiaj pisać w nieskończoność. Boję się, że zaraz wymyślę hymn ku
chwale dzielnych partyzantów. Taka forma rekreacji i aktywnej prokrastynacji.
Kończę, bo w paczce trzy papierosy, czas bieży, materiał stoi w miejscu i zaczynam
się wstydzić, że pseudo felieton – owoc przedegzaminacyjnej paniki może być
najdłuższym wpisem na „Warte świeczki”. Ale u diabła, czy właśnie ta gra nie
jest najbardziej warta świeczki?
Powodzenia!
Dżafar Mezher.