Kiedy
czasami targa mną bezsenność nie mam pojęcia co ze sobą zrobić. Wiercę się
uparcie, nakrywam kocem i wynurzam na powrót. Zabieram się za czytanie,
wertowanie, kreślenie, pisanie, picie, palenie, kopcenie, spalanie,
wyrokowanie, osądzanie i tak już ostatecznie nastrojony zasypiam na godzinę
przed dzwonkiem budzika. Nie żebym cierpiał na nią jakoś chronicznie. Należę
raczej do szczęśliwych dzieci błogiej nieświadomości. Przykładowo nie stresuje
mnie światowy kryzys gospodarczy – dawno już obiecałem sobie nie zadręczać się
tym tematem. Z charakteru jestem raczej pedantycznym perfekcjonistą. Uparcie i
chorobliwe staram się zrozumieć pełną złożoność tematu i zamiast prześlizgiwać
się po powierzchni zagadnień, umyślnie skaczę po kruchym lodzie. Cóż… każdy ma
swoje dolegliwości.
Wstyd
się natomiast przyznać, że to sesja trzymała mnie tym razem po nocach.
Egzaminy, kolokwia, dopytki i inne zloty miłośników czarnej magii. Fakt
ostateczności sprawił, że na moment zamieniłem się w płodnego scenarzystę
filmów grozy i rozmaitych horrorów klasy B. I kiedy tak od terminu do terminu
desperacko walczyłem o swoją lichą karierę akademicką noce upływały mi na
neurotycznych wyliczankach i piwach pitych gdzieś pokątnie na osiedlu.
Mój
rok akademicki, tak się już jakoś utarło, zaczyna i kończy się we wrześniu. W
maju przyszłego roku będę przyjmował zakłady na: „co sprawi, że nie będę obecny
na egzaminach w czerwcu?”. Cały wrzesień jest w moim podręcznym słowniku
zapisany gdzieś przy haśle sylwester i nowy rok. Zamiast postanowień
noworocznych przed rozpoczęciem batalii z uczelnią spisuję sobie w głowie
zestaw postanowień wrześniowych. Tak. No i po co?
Dzień
za dniem, egzamin za egzaminem zapominam o swoich rezolucjach. Czerwone kończą
się przed zmrokiem. Na bieganie jest zasadniczo zła aura. Trzy piwa jeszcze
nikomu nigdy nie zaszkodziły. Przeglądanie Kwejka wcale nie jest takie złe.
No
właśnie.
To
właśnie tam pierwszy raz zobaczyłem zdjęcie mężczyzny na oko
czterdziestoletniego, ubranego w bluzę z kapturem, siedzącego w rozkroku na
krześle z bitą śmietaną na obnażonych kolanach. Przed nim na klęczkach zarówno
młode dziewczęta jak i chłopcy przygotowywali się do zlizania pienistego
rarytasu. Podpis pod zdjęciem głosił: „Where’s your God now?”. Przeszedł mnie
dreszcz, sprawdziłem czy nie pomyliłem adresu strony i wyłączyłem komputer.
Dopiero
dwa dni później dotarła do mnie informacja o nowoczesnym sposobie
przeprowadzania otrzęsin na integracyjnym wyjeździe w salezjańskim gimnazjum,
gdzie szanowny dyrektor szkoły uczy młodzież szacunku do autorytetu.
Po
opublikowaniu zdjęć podniósł się usprawiedliwiony raban. Do prokuratury zostało
wysłane zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, rzecznik praw
dziecka skomentował, że całe wydarzenie jest daleko niepokojące, a psychoterapeutka
pracująca z ofiarami przemocy seksualnej jasno stwierdziła, że „takie
zachowanie w ogóle nie powinno mieć miejsca”.
I
wydawałoby się, że można odetchnąć z ulgą kiedy jednak w sieci pojawiły się
kolejne artykuły, w których ksiądz dyrektor Marcin Kozyra, gwiazda rubasznej
sesji zdjęciowej i niewątpliwie celebryta w całej parafii ze stoickim spokojem
odmawia udzielenia wywiadu. Mało tego – ksiądz inspektor… nie, przepraszam –
członek organu nadzorującego ksiądz Alfred Leja, bezpośredni przełożony lubińskiego
egzorcysty nazywa zainteresowanie mediów „szukaniem sensacji na siłę”.
Ale
kolejny raz – mało tego. W pewnym momencie zainterweniowali rodzice dzieci
biorących udział w otrzęsinach rodem z holenderskiej dzielnicy czerwonych
latarni żądając przeprosin księdza dyrektora i sprostowania informacji o bitej
śmietanie. Na kolanach księdza miała być pianka do golenia. Bazinga.
Pewnie
gdybyśmy mogli przejrzeć billingi i elektroniczną pocztę rodziców tych
nieszczęsnych gimnazjalistów okazałoby się, że do protestu podjudza Korwin
Mikke, który w ma w planie zorganizować wiec w obronie księdza dyrektora i
rozdawać pamflety na temat para olimpijczyków. Obok rozprawy o zgubnym wpływie
oglądania osób niepełnosprawnych na naszą motorykę można by zamieścić przewodnik
po bon-tonie wyuzdanych gier wstępnych z bitą śmietaną i zostawić jeszcze
miejsce na reklamę lubińskiego sex-shopu.
I
tak by się można parać dalej mnożeniem tych nonsensów. Nie ukrywam – chciałbym
zobaczyć taką broszurę. Czasami kiedy żadne inne domowe sposoby nasenne nie
działają lektura kilku absurdalnych akapitów sprowadza tak z dawna wyczekiwany
odpoczynek. A będąc już na skraju snu zastanawiałbym się leniwie ile prawdy
jest w stwierdzeniu Alberta Einsteina: „Tylko dwie rzeczy są nieskończone:
Wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej.”
Witaj
słodka rzeczywistości, stęskniłem się za tobą.
link: Jak świat zareagował na lubińskie otrzęsiny.
link: Jak świat zareagował na lubińskie otrzęsiny.