środa, 26 września 2012

Słodka inicjacja.





Kiedy czasami targa mną bezsenność nie mam pojęcia co ze sobą zrobić. Wiercę się uparcie, nakrywam kocem i wynurzam na powrót. Zabieram się za czytanie, wertowanie, kreślenie, pisanie, picie, palenie, kopcenie, spalanie, wyrokowanie, osądzanie i tak już ostatecznie nastrojony zasypiam na godzinę przed dzwonkiem budzika. Nie żebym cierpiał na nią jakoś chronicznie. Należę raczej do szczęśliwych dzieci błogiej nieświadomości. Przykładowo nie stresuje mnie światowy kryzys gospodarczy – dawno już obiecałem sobie nie zadręczać się tym tematem. Z charakteru jestem raczej pedantycznym perfekcjonistą. Uparcie i chorobliwe staram się zrozumieć pełną złożoność tematu i zamiast prześlizgiwać się po powierzchni zagadnień, umyślnie skaczę po kruchym lodzie. Cóż… każdy ma swoje dolegliwości.


Wstyd się natomiast przyznać, że to sesja trzymała mnie tym razem po nocach. Egzaminy, kolokwia, dopytki i inne zloty miłośników czarnej magii. Fakt ostateczności sprawił, że na moment zamieniłem się w płodnego scenarzystę filmów grozy i rozmaitych horrorów klasy B. I kiedy tak od terminu do terminu desperacko walczyłem o swoją lichą karierę akademicką noce upływały mi na neurotycznych wyliczankach i piwach pitych gdzieś pokątnie na osiedlu.

Mój rok akademicki, tak się już jakoś utarło, zaczyna i kończy się we wrześniu. W maju przyszłego roku będę przyjmował zakłady na: „co sprawi, że nie będę obecny na egzaminach w czerwcu?”. Cały wrzesień jest w moim podręcznym słowniku zapisany gdzieś przy haśle sylwester i nowy rok. Zamiast postanowień noworocznych przed rozpoczęciem batalii z uczelnią spisuję sobie w głowie zestaw postanowień wrześniowych. Tak. No i po co?

Dzień za dniem, egzamin za egzaminem zapominam o swoich rezolucjach. Czerwone kończą się przed zmrokiem. Na bieganie jest zasadniczo zła aura. Trzy piwa jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodziły. Przeglądanie Kwejka wcale nie jest takie złe.

No właśnie.

To właśnie tam pierwszy raz zobaczyłem zdjęcie mężczyzny na oko czterdziestoletniego, ubranego w bluzę z kapturem, siedzącego w rozkroku na krześle z bitą śmietaną na obnażonych kolanach. Przed nim na klęczkach zarówno młode dziewczęta jak i chłopcy przygotowywali się do zlizania pienistego rarytasu. Podpis pod zdjęciem głosił: „Where’s your God now?”. Przeszedł mnie dreszcz, sprawdziłem czy nie pomyliłem adresu strony i wyłączyłem komputer.

Dopiero dwa dni później dotarła do mnie informacja o nowoczesnym sposobie przeprowadzania otrzęsin na integracyjnym wyjeździe w salezjańskim gimnazjum, gdzie szanowny dyrektor szkoły uczy młodzież szacunku do autorytetu.

Po opublikowaniu zdjęć podniósł się usprawiedliwiony raban. Do prokuratury zostało wysłane zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, rzecznik praw dziecka skomentował, że całe wydarzenie jest daleko niepokojące, a psychoterapeutka pracująca z ofiarami przemocy seksualnej jasno stwierdziła, że „takie zachowanie w ogóle nie powinno mieć miejsca”.

I wydawałoby się, że można odetchnąć z ulgą kiedy jednak w sieci pojawiły się kolejne artykuły, w których ksiądz dyrektor Marcin Kozyra, gwiazda rubasznej sesji zdjęciowej i niewątpliwie celebryta w całej parafii ze stoickim spokojem odmawia udzielenia wywiadu. Mało tego – ksiądz inspektor… nie, przepraszam – członek organu nadzorującego ksiądz Alfred Leja, bezpośredni przełożony lubińskiego egzorcysty nazywa zainteresowanie mediów „szukaniem sensacji na siłę”.

Ale kolejny raz – mało tego. W pewnym momencie zainterweniowali rodzice dzieci biorących udział w otrzęsinach rodem z holenderskiej dzielnicy czerwonych latarni żądając przeprosin księdza dyrektora i sprostowania informacji o bitej śmietanie. Na kolanach księdza miała być pianka do golenia. Bazinga.

Pewnie gdybyśmy mogli przejrzeć billingi i elektroniczną pocztę rodziców tych nieszczęsnych gimnazjalistów okazałoby się, że do protestu podjudza Korwin Mikke, który w ma w planie zorganizować wiec w obronie księdza dyrektora i rozdawać pamflety na temat para olimpijczyków. Obok rozprawy o zgubnym wpływie oglądania osób niepełnosprawnych na naszą motorykę można by zamieścić przewodnik po bon-tonie wyuzdanych gier wstępnych z bitą śmietaną i zostawić jeszcze miejsce na reklamę lubińskiego sex-shopu.

I tak by się można parać dalej mnożeniem tych nonsensów. Nie ukrywam – chciałbym zobaczyć taką broszurę. Czasami kiedy żadne inne domowe sposoby nasenne nie działają lektura kilku absurdalnych akapitów sprowadza tak z dawna wyczekiwany odpoczynek. A będąc już na skraju snu zastanawiałbym się leniwie ile prawdy jest w stwierdzeniu Alberta Einsteina: „Tylko dwie rzeczy są nieskończone: Wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej.”

Witaj słodka rzeczywistości, stęskniłem się za tobą.

link: Jak świat zareagował na lubińskie otrzęsiny.

Dżafar Mezher.