Za oceanem rozpoczęła się kolejna batalia o dusze
zwykłych Amerykanów. Council on American-Islamic Relations pragnie rozbroić w
świadomości przeciętnych Jonesów z Chicago i San Francisco słowo dżihad.
Zadanie obrało ambitne, bowiem po World Trade Center administracja Busha
dołożyła wszelkich starań, aby dżihad był zaminowany i otoczony gęstym drutem
kolczastym. Dżihad po 2001 roku stał się przecież conradowskim jądrem ciemności
i źródłem całego zła. To w opozycji do niego amerykańskie służby wybudowały
narodowe pojęcie nieustannego zagrożenia terroryzmem.
Kiedy w zeszłym roku w nowojorskim metrze pojawił się
kontrowersyjny plakat: “W wojnie pomiędzy cywilizowanym człowiekiem i dzikusem
stań po stronie cywilizowanego człowieka. Stań po stronie Izraela. Pokonaj
dżihad.”, Ahmed Rahab wpadł na pomysł stworzenia kampanii Myjihad.org. Dzisiaj w Chicago i Frisco można zobaczyć autobusy
obklejone plakatami: ”Mój dżihad to utrzymać kondycję pomimo napiętego
grafika”, “Mój dżihad to utrzymywać przyjaźnie ponad podziałami”, czy ”Mój dżihad
to nie oceniać ludzi po ich wyglądzie”, a wszystkie są zwieńczone pytaniem: ”A
jaki jest twój dżihad?“. Kampania powoli nabiera rozpędu i informuje ludzi, że
arabskie słowo dżihad, współcześnie kojarzone przede wszystkim z islamskimi
ekstremistami i ładunkami c4, oznacza przede wszystkim - wysiłek. Wysiłek w
muzułmańskiej teologii tłumaczony jako wysiłek na drodze do samodoskonalenia -
wyzwanie. Tak zwany dżihad większy. Dopiero dżihad mniejszy to dżihad, który
automatycznie łączymy z terroryzmem.
Przedsięwzięcie Council on American-Islamic Relations i
Ahmada Rahaba szybko spotkało się z odzewem arabo-sceptyków. Momentalnie
pojawiła się kontr kampania naśladująca retorykę projektu Rahaba. ”Zabijanie
Żydów zbliża mnie do Allaha”, ”Meczety są naszymi barakami, kopuły hełmami,
minarety bagnetami, a wyznawcy żołnierzami“ i wszystko ukoronowane oczywiście
pytaniem: “A jaki jest twój dżihad?”. Za tymi memami stoi adwersarz Rahaba,
pani Geller, związana z Amerykańską Inicjatywą Obronną. Organizacją proweniencji
żydowskiej. Kampanie nie mają głębokich kieszeni i bajońskich budżetów, ale
pani Geller zapowiada, że nie spocznie.
Najzabawniejsze w tym jest jednak to, że przeciętny pan
Jones jest tak zainteresowany światem, że poproszony o wskazanie na mapie Iranu
pokaże palcem Australię. Wybór płatków śniadaniowych stanowi dla niego
ważniejszą kwestię od prawdziwego znaczenia, pięknego skąd inąd, słowa dżihad. Koniec
końców jedynym rzeczywistym wpływem kampanii jednej i drugiej organizacji
będzie kojarzenie słowa dżihad z autobusami komunikacji miejskiej.