Jeżeli nie widzieliście do tej pory nigdy wyczynów Remi Gaillarda,
to znaczy, że albo jesteście internetowymi analfabetami, albo samotni w sieci,
albo za starzy żeby czytać tego bloga. Ale nie martwcie się, wirtualna
przestrzeń jest miłościwa i wybacza. Zbłąkane owieczki przyciska do swojego
łona i pozwala im spokojnie kontynuować internetową edukację. Nimportequi
francuskiego artysty chaosu i entropii stanowi w moich oczach kamień milowy w
rozwoju sieciowych wypaczeń. Osobiście, moim ulubionym przekrętem jest
podszycie się pod piłkarza FC Lorient podczas fety mistrzowskiej. Remi biegał
wśród innych zawodników po murawie z pucharem, robił sobie zdjęcia z
uradowanymi fanami, rozdawał autografy, a nawet uścisnął dłoń ówczesnego
prezydenta trójkolorowych – Jacques Chiraca. Kiedy usłyszałem o Ralph’ie Napierskim,
który przebrany za biskupa próbował zinfiltrować w zeszły poniedziałek kardynalskie
szeregi w Watykanie, momentalnie pomyślałem o Francuzie.
Fałszywy biskup w filcowym kapeluszu, założyciel nieistniejącego
zakonu „Corpus dei” został zdemaskowany dopiero, kiedy strzelił sobie fotkę z
prawdziwym kardynałem. Następnie Gwardia Szwajcarska uprzejmie odprowadziła go
w ustronne miejsce. Próbował przeniknąć szeregi purpuratów i dostać się na
tajne, podziemne spotkanie. Eminencje całkowicie pochłonięci zwiastunami Gry o
Tron, snując, że przyszły Papież powinien być jak Jezus Chrystus z dyplomem z
zarządzania, stracili czujność. Niemal wpuścili na szachownicę fałszywego
bishopa, gońca właściwie. Figurę zdradziecką, która przemyka bokami, atakuje
znienacka i czai się na wroga szachując go z ukosa. Żałuję, że Napierskiemu
zabrakło wyrachowania, jakie ma weteran „takich sytuacji” – Remi. Chętnie
zobaczyłbym politycznego walca, kardynalskiego Harlem Szejka w katakumbach
papieskich włości.
Szkoda. Pozostaje nam jedynie czekać na konklawe. A skoro nad
Izrael nadciąga chmura szarańczy, ósma plaga biblijna, zastanawiam się, czy
czarny dym nad Kaplicą Sykstyńską będzie obwieszczać brak papieża, a biały –
papieża czarnego?