Epicentrum
wstrząsów
Trzęsienie ziemi to zazwyczaj wydarzenie tragiczne i straszne. W
zeszłym roku największe piłkarskie trzęsienie ziemi zostało spowodowane przez
upadek katalońskiego hegemona. Kiedy piłka zatrzepotała beztrosko w siatce
bramki Dumy Katalonii na kilka minut przed końcem spotkania rewanżowego z Chelsea,
cała Europa zamarła w bezruchu. Oto na oczach milionów kolos się zachybotał i
runął z łoskotem. Trzęsienie ziemi wywołane odpadnięciem Barcelony z Ligi
Mistrzów oraz oddaniem w lidze hiszpańskiej pierwszeństwa Realowi, zwiastowało
według wielu piłkarskich ekspertów koniec pewnego cyklu – cyklu całkowitej
dominacji tiki-taki nad przeciwnikiem. Formuła miała się wyczerpać. Pojękiwania
obezwładnionego giganta przez długi czas odbijały się echem w dziennikarskich
dociekaniach i spekulacjach po ostatniej kolejce.
Początek nowego sezonu pod okiem nowego-starego trenera pozwolił jednak
wszystkim Culés odetchnąć z ulgą. Dopiero w dwudziestej kolejce zbierający się
żwawo z kolan kataloński olbrzym potknął się w Sociedad, przegrywając z
tamtejszym Realem. Postronny obserwator oglądający sporadycznie wyczyny
barcelońskiej jedenastki nie był w stanie dostrzec ciemnych chmur zbierających
się nad Barceloną. Pierwsze gromy spadły na głowy zawodników na Stadio Giuseppe
Meazza. Słaba gra, gasnący Messi i dwubramkowa porażka. Później nadszedł czas
rewanżowego pojedynku w ramach Copa del Ray z Królewskimi. Pomimo, że na
przedmeczowej konferencji Jordi Roura podał, że Messi wybiegnie na murawę, to
kibice dowcipkują, że go nie widzieli. Barcelona przegrała 1:3 na Camp Nou,
żeby cztery dni później ulec Realowi ponownie, tym razem na Bernabéu. Najlepszy
piłkarz świata przemycił piłkę obok Diego Lopeza, ale mimo to jego gwiazda
wyraźnie zgasła.
W ciemności, która zapadła nad Katalonią, jeszcze jaśniej zdaje się
lśnić z Wyżyny Kastylijskiej gwiazda Cristiano Ronaldo – portugalskiego cracka,
który pomimo niesamowitych osiągnięć już czwarty sezon z rzędu przegrywa
indywidualną rywalizację z Argentyńczykiem o Złotą Piłkę.
Czarny
charakter w białym trykocie
To światło właśnie skłoniło mnie do rozważań zahaczających o
piłkarską teologię, bowiem wkraczając do panteonu współczesnych gwiazd nie da
się nie zauważyć, że posąg CR7 emanuje blaskiem, ale blaskiem nietypowym.
Blaskiem ciemnej strony księżyca, blaskiem hipnotyzującym.
Cristiano Ronaldo kontrowersje wzbudza odkąd został zakontraktowany
przez Fergusona na Old Trafford. Kibice czerwonych diabłów pokochali go za
bramki, a światowe media pastwiły się nad nim za nadużywanie żelu do włosów.
Wówczas w innym zakamarku Europy, swój talent objawił młodziutki Lionel
Messi. Media, jakby instynktownie, podzieliły piłkarskie uniwersum na dobrą i
ciemną stronę mocy. Z jednej skromny i cnotliwy Messi, z drugiej arogancki i narcystyczny
Ronaldo. Na przestrzeni wielu sezonów medialne kampanie utwierdzały
niedzielnych kibiców w jedynym i prawidłowym poglądzie na futbolową
rzeczywistość.
Wystarcza, by portugalski crack odsłonił mięsień czworogłowy w
celebracji gola po niesamowitym strzale z trzydziestu metrów, aby momentalnie
dzienniki zaczęły obmawiać go za niesportowe zachowanie. Kiedy sięga do
repertuaru z niecodziennymi sztuczkami, odgrywa plecami, bądź próbuje tzw. rabony,
jest posądzany o brak szacunku wobec przeciwnika i karygodne próby ośmieszania.
Kiedy zdobywa bramkę, nie daje upustu emocjom i w korytarzu pomiędzy szatniami
komentuje, że odczuwa smutek - media na całym świecie automatycznie sporządzają
listę najlepiej opłacanych piłkarzy i tłumaczą smutek Ronaldo brakiem
najwyższej gaży. Zawodnik może później zaprzeczać, ale wszyscy i tak już wierzą
w swoją prawdę.
Historia zawodnika została wyryta na kartach futbolowej księgi. Czegokolwiek
by nie zrobił, inne przekazy będą jedynie opowieściami apokryficznymi, które
nigdy nie zostaną włączone przez surowych dogmatyków, niedzielnych kibiców do
ścisłego kanonu dobrej nowiny. I tak, wśród tych niechcianych, pomijanych
milczeniem przekazów nie wspomina się o zaangażowaniu Ronaldo w kampanie
charytatywne, o pomocy niesionej ofiarom Tsunami, dotacjach na szkoły w
Palestynie, na budowę szpitali w Portugalii, o systematycznym oddawaniu krwi i
szpiku kostnego. Lepiej zapomnieć o tych niewygodnych faktach, niechcianych
apokryfach, które rujnują czarno-białą prawdę piłkarskiej teologii.
Może teraz, kiedy kataloński gigant znowu chwieje się na nogach,
Messi wraz z resztą zespołu coraz częściej daje upust swojej frustracji,
pokazuje ludzką twarz i blednie – może teraz uda się dokonać rewizji
piłkarskich świętych ksiąg i ewangelii, zrównoważyć osąd i zobaczyć, że pomiędzy
czarnym, a białym jest cała paleta odcieni szarości.
Dżafar.