Marzenia senne, czyli co
jeżeli sny są zwierciadłem duszy?
Miałem tej
nocy pokraczny sen. Siedziałem wygodnie w łodzi, na środku malowniczego
jeziora. I ze źdźbłem trawy w ustach zarzucałem wędkę, wprawiając w drganie
potężne góry odbite w tafli. Szczyty ginęły we mgle, a resztki śniegu zalegały
jeszcze górskie podboje. Słońce powoli rozpoczynało swoją wędrówkę. Wokół mnie
roztaczał się soczysty krajobraz amerykańskiego parku narodowego. Wiosna. Zza drzew wychylały się niedźwiedzie i ospale
przeciągały. Siedziałem na drewnianej łodzi wygodnie rozparty, ze znoszoną
bejsbolówką bowla sprzed kilku lat nasuniętą dziarsko na oczy. Pogwizdywałem i
co chwilę sięgałem po nowego Duffa. W pewnym momencie wędka się naprężyła,
złapałem kołowrotek i wyłowiłem zalaną złotą rybkę. Złotą rybkę pijaną jak świnia.
Splunąłem po kowbojsku, podniosłem ją na wysokość twarzy i przyjrzałem marszcząc czoło. Z
przymrużonymi ślepiami, czkając równomiernie zaczęła mówić:
– Szanowny
dobrodzieju… Życzenie. Spełnię. Jedno, ale spełnię. Tylko wyciągnij to
cholerstwo, u diabła. Jak cię proszę – wymamrotała z sarmacką wylewnością i
czknęła na koniec zdania. Bruzda na jej ciele pulsowała jak nabrzmiała żyła.
Splunąłem
jeszcze raz, podniosłem głowę i spojrzałem na gorejące słońce. Otarłem rękawem
pot z czoła i wydłubałem sprawnym ruchem ostrze.
– O tempora, o
mores! robak był obrzydliwy. Jedno życzenie, jak obiecałam. Ale… – targnęła nią
czkawka – ale z klau… klauzu… już ci mówię – zamknęła oczy i zdawało się, że
przysnęła na kilka sekund – jakbyś na całe zło tego świata mógł powołać do
życia jednego super… super-bohatera, to kogo byś wybrał? – podrapała się płetwą
po brzuchu i znowu zasnęła. Potarłem dłonią czerwony kark i wyłożyłem nogi w
gumiakach na belkę koło rybki. Nawinąłem wijącą się dżdżownicę na haczyk,
zarzuciłem przynętę i zasnąłem.
Obudziłem się
po zmroku, wrzuciłem chrapiącą złotą rybkę z powrotem do jeziora i zacząłem
wiosłować w stronę brzegu.
– Ty już wiesz
kogo, ryba. Ty już wiesz.
Rozległ się
hałas i przez niebo przemknął w stronę Polski Łowca Absurdów w obcisłym kostiumie.
Wytaszczyłem
łódkę na brzeg, wyciągnąłem z plecaka zeszyt i zapisałem zamaszystym pismem:
„Marzenia senne, czyli ile trzeba wypić, żeby wyzdrowieć?”. Podumałem chwilę
nad swoją sentencją, aż wreszcie wzniosłem Duffa, krzyknąłem: „Za Longchampsa!”
i splunąłem soczyście.
Dżafar.