poniedziałek, 4 marca 2013

Marzenia senne.






Marzenia senne, czyli co jeżeli sny są zwierciadłem duszy?

Miałem tej nocy pokraczny sen. Siedziałem wygodnie w łodzi, na środku malowniczego jeziora. I ze źdźbłem trawy w ustach zarzucałem wędkę, wprawiając w drganie potężne góry odbite w tafli. Szczyty ginęły we mgle, a resztki śniegu zalegały jeszcze górskie podboje. Słońce powoli rozpoczynało swoją wędrówkę. Wokół mnie roztaczał się soczysty krajobraz amerykańskiego parku narodowego. Wiosna. Zza drzew wychylały się niedźwiedzie i ospale przeciągały. Siedziałem na drewnianej łodzi wygodnie rozparty, ze znoszoną bejsbolówką bowla sprzed kilku lat nasuniętą dziarsko na oczy. Pogwizdywałem i co chwilę sięgałem po nowego Duffa. W pewnym momencie wędka się naprężyła, złapałem kołowrotek i wyłowiłem zalaną złotą rybkę. Złotą rybkę pijaną jak świnia.


Splunąłem po kowbojsku, podniosłem ją na wysokość twarzy i przyjrzałem marszcząc czoło. Z przymrużonymi ślepiami, czkając równomiernie zaczęła mówić:

– Szanowny dobrodzieju… Życzenie. Spełnię. Jedno, ale spełnię. Tylko wyciągnij to cholerstwo, u diabła. Jak cię proszę – wymamrotała z sarmacką wylewnością i czknęła na koniec zdania. Bruzda na jej ciele pulsowała jak nabrzmiała żyła.

Splunąłem jeszcze raz, podniosłem głowę i spojrzałem na gorejące słońce. Otarłem rękawem pot z czoła i wydłubałem sprawnym ruchem ostrze.

– O tempora, o mores! robak był obrzydliwy. Jedno życzenie, jak obiecałam. Ale… – targnęła nią czkawka – ale z klau… klauzu… już ci mówię – zamknęła oczy i zdawało się, że przysnęła na kilka sekund – jakbyś na całe zło tego świata mógł powołać do życia jednego super… super-bohatera, to kogo byś wybrał? – podrapała się płetwą po brzuchu i znowu zasnęła. Potarłem dłonią czerwony kark i wyłożyłem nogi w gumiakach na belkę koło rybki. Nawinąłem wijącą się dżdżownicę na haczyk, zarzuciłem przynętę i zasnąłem.

Obudziłem się po zmroku, wrzuciłem chrapiącą złotą rybkę z powrotem do jeziora i zacząłem wiosłować w stronę brzegu.

– Ty już wiesz kogo, ryba. Ty już wiesz.

Rozległ się hałas i przez niebo przemknął w stronę Polski Łowca Absurdów w obcisłym kostiumie.

Wytaszczyłem łódkę na brzeg, wyciągnąłem z plecaka zeszyt i zapisałem zamaszystym pismem: „Marzenia senne, czyli ile trzeba wypić, żeby wyzdrowieć?”. Podumałem chwilę nad swoją sentencją, aż wreszcie wzniosłem Duffa, krzyknąłem: „Za Longchampsa!” i splunąłem soczyście.

Dżafar.