Czy Zegar zagłady wybije dwunastą?
Cały świat z niepokojem śledzi poczynania reżimu Korei Północnej,
gdzie Kim Dzong Un paraduje po ludowych włościach i pręży świeżo-wyrzeźbione
nuklearne muskuły. Międzynarodowi eksperci na wszystkich szerokościach
geograficznych głowią się, na ile poważna i realna jest groźba konfliktu.
Jednak zamiast dręczyć się wizjami nuklearnej apokalipsy możemy, póki co, uspokoić
się, poluzować krawat i rozpiąć guzik w kołnierzu. W okolicach 38 równoleżnika,
nad koreańską strefą zdemilitaryzowaną, istnieje swoisty papierek lakmusowy,
dzięki któremu jasno można ocenić powagę intencji nowego partnera,
zasiadającego przy stole klubu nuklearnych dżentelmenów. Jest to owoc jedynej
współpracy pomiędzy zwaśnionymi państwami koreańskimi – Obszar przemysłowy Kaesŏng.
Nuklearny
boks i klub atomowych dżentelmenów
Podstawą równowagi pomiędzy państwami posiadającymi broń nuklearną
jest przede wszystkim polityka oparta na głębokim strachu przed bronią
przeciwnika, tzw. „deterrence”.
Odkąd Oppenheimer zwieńczył projekt Manhattan, Little Boy zrównał z ziemią
szóstego sierpnia 1945 roku Hiroszimę, a trzy dni później Fat Man uczynił to
samo z Nagasaki – nie doszło pomiędzy państwami posiadającymi potencjał
nuklearny do otwartego konfliktu militarnego. Pomimo zimno-wojennej paranoi,
12-dniowego kryzysu Kubańskiego, pomimo upartego wyścigu zbrojeń i szaleńczego
rozmnażania głowic, żadne mocarstwo nie zdecydowało się rozpętać nuklearnego
piekła. Wielokrotne groźby pogrzebania imperialistycznego szatana, rzucane
przez Chruszczewa i Mao Zedonga nigdy się nie ziściły. Kiedy Pakistan w 1999
roku uzyskał broń jądrową i zrównoważył swoje siły z arsenałem indyjskim
(pierwsze testy w Indiach odbywały się pod przewrotnym kryptonimem – Uśmiechnięty
Budda) – polityka obydwu krajów dostrzegalnie spokorniała.
Relatywny spokój był spowodowany żelazną logiką doktryny MAD
(Mutual Assured Destruction) – bez względu na przewagę pierwszego uderzenia,
niemożliwe jest całkowite zniszczenie atomowych możliwości przeciwnika. Na
nuklearnym ringu nie ma Knock-Outów, nieunikniona byłaby wymiana ciosów rodem z
pojedynku Muhammada Alego i Joe Fraziera.
Ze względu na widoczną zmianę podejścia do użycia broni masowego
rażenia, grono tych państw nazwałem „Klubem atomowych dżentelmenów”. Grono rozrosło
się w przeciągu 68 lat do ośmiu państw, które przeprowadziły udane próby
bombowe. Obok Stanów Zjednoczonych i Rosji, wojnę niekonwencjonalną mogą
również prowadzić: Francja, Wielka Brytania, Indie, Pakistan, Chiny i Izrael
(chociaż ów nie przyznaje się oficjalnie do posiadania broni, szacuje się, że państwo
wielkości województwa zachodniopomorskiego, dysponuje około 80-ma głowicami).
Na przestrzeni czasu do klubu próbowali dołączyć jeszcze inni gracze, jednak było
to odbierane przez dotychczasowych z wyraźną niechęcią. Przykładowo Izrael,
chcąc zachować militarną i polityczną przewagę na Bliskim Wschodzie, skutecznie
kontrował wysiłki wzbogacania uranu w Iraku (1981r.) i Syrii (2007r.). Do
wymienionego towarzystwa należy również doliczyć kraje, które nie należą
bezpośrednio do „klubu”, ale posiadają reaktory jądrowe i możliwość prędkiego
wytworzenia potrzebnych do bomby surowców.
W
tym roku swoją obecność wśród atomowych dżentelmenów po raz kolejny zaanonsował
młody przywódca Korei Północnej – Kim Dzong Un, powiększając gremium do
dziewięciu. Zrobił to hucznie i z przytupem. Po przeprowadzeniu trzeciej udanej
próby detonacji, znacząco zaostrzył ton dyskursu politycznych żądań wobec
Stanów Zjednoczonych i Korei Południowej. Najpierw zorganizował pokaz swojej
siły. Potem, w reakcji na manewry wojskowe sąsiada z amerykańskimi siłami sojuszniczymi,
w których uczestniczyły bombowce typu stealth b-2, zdolne do zrzucania bomb
atomowych – zdecydował wycelować pociski nuklearne w stronę Korei Południowej,
Japonii i Hawajów. Zaś kulminacją militarnych gierek było odrzucenie zawieszenia
broni, zawartego w 1953 roku po wyczerpującej wojnie z Koreą Południową i siłami
ONZ, co teoretycznie oznacza powrót do stanu wojennego pomiędzy dwoma krajami.
Prognozy
na przyszłość
Czy powinniśmy się zatem spodziewać nieuchronnego konfliktu? Czy
socjalistyczny reżim wbrew logice zdecyduje się na wymianę nuklearnych ciosów i
pogodzi z poświęceniem dziesiątek tysięcy ludzkich istnień? Odpowiedzi na to
pytanie można szukać spoglądając uważnie na wspomniany wcześniej indykator,
oazę kapitalizmu – Kaesŏng Industrial Region.
Tam, na terenie 65 kilometrów kwadratowych, w wyniku bezprecedensowej
współpracy pomiędzy zwaśnionymi państwami, doszło w 2004 roku do otwarcia
przestrzeni doświadczalnej dla wolnego handlu. W 2007 roku funkcjonowało już na
miejscu ponad dwieście pięćdziesiąt przedsiębiorstw z Korei Południowej, wykorzystując
tanią siłę roboczą zza północnej granicy i stwarzając ponad dziesiątki tysięcy
miejsc pracy. Zagraniczne inwestycje z całego świata w samym 2010 roku
osiągnęły kwotę niemal półtora miliarda dolarów, zasilając skromny budżet
reżimu rokrocznie, przypuszczalnie o 80 milionów dolarów. Plany rozwoju enklawy
wolnego handlu sięgają 2015 roku, do tej pory cały czas funkcjonuje
na pełnych obrotach.
Chociaż po nadziei zmiany politycznego dyskursu Korei Północnej
wraz z objęciem władzy przez syna Kim Dzong Ila, nie pozostało już wiele –
Obszar przemysłowy Kaesŏng nadal jest oznaką powolnej, koreańskiej
pieriestrojki. Dopiero zamknięcie projektu Kaesŏng, równoznaczne z zatamowaniem
ogromnych przychodów świadczyłoby, że niskiego wzrostu Kim Dzong Un, dołączając
do klubu nuklearnych dżentelmenów nie dorósł do prowadzenia atomowej polityki.
Póki co, prężąc muskuły i stękając przed lustrem, domaga się jedynie prymitywnymi metodami wyższego krzesła przy stole negocjacyjnym.