„Dowiedzieliśmy
się, na przykład, że w niektórych miejscach w Polsce dzieci regularnie zabiera
się pod ziemię do głębokich kopalni, by mogły odpocząć od gazów i
zanieczyszczeń unoszących się w powietrzu. Można sobie niemal wyobrazić ich nauczycieli,
wyprowadzających dzieci tymczasowo z kopalni, trzymających kanarki by
ostrzegały o tym, że dalsze przebywanie na powierzchni jest niebezpieczne.”
Co ciekawe,
ten znakomity cytat wcale nie jest wstępem scenariusza Seksmisji. To fragment
bestsellerowej książki, poważna opinia amerykańskiego noblisty, byłego
kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych – Alberta Arnolda Gore’a. Pomimo,
że „Earth in the balance” napisał już przeszło 21 lat temu, to nie można puścić
mu płazem tak wierutnych bzdur. Wylazłbym już wcześniej i rozpowiadał o tym na
lewo i prawo, ale nie mogłem, bo mi wszystkie kanarki pozdychały. Skończyła się
zimna wojna, zaczęło globalne ocieplenie.
Z resztą cała
ta zielona kampania i globalne ocieplenie wyparowało z mediów. Pozostaje
pytanie, czy to był zwykły pic na wodę, który miał zbudować potęgi gospodarcze
producentów żarówek energooszczędnych? A może topniejące góry lodowe nie są już
dostatecznie gorącym tematem? Ja wierzę. Wierzę w dziurę ozonową, ponieważ
poziom wody nieustannie się podnosi, woda paruje, pada deszcz, sypie śnieg i
tak w kółko. Wierzę, ponieważ przez globalne ocieplenie Teheran, dla którego
kilka tygodni wstecz największymi zmartwieniami było nieuchronny, otwarty
konflikt zbrojny z Izraelem, trudności w ukończeniu programu atomowego i
niepewna sytuacja polityczna sojusznika zza miedzy, musi teraz powoływać do
życia wyspecjalizowaną jednostkę czterdziestu wyborowych strzelców! A wszystko
przez globalne ocieplenie. „O czym on bredzi” – pewnie niepierwszy raz przeszła
ci ta myśl przez głowę, odkąd czytasz Warte świeczki. Spieszę z wyjaśnieniami. Spokojnie.
Majestatyczny
masyw górski Alborz, rozciągający się na przestrzeni pomiędzy Teheranem i
Morzem Kaspijskim, rokrocznie jest spowity coraz grubszą warstwą śniegu. Woda
się podnosi, paruje, pada deszcz, sypie śnieg i śnieg topnieje. I właśnie
ostatnie, nieszczęsne roztopy doprowadziły do tego, że urzędujący prezydent,
swoją drogą zabawna figura, Mahmud Ahmadineżad musiał powołać do życia mały
pułk snajperów. Nadal niejasne? Woda spływająca z gór wypłukała z teherańskich
kanałów wszystek populacji tamtejszych szczurów. I to nie zwykłych szczurów!
Szczurów wielkości domowych kotów, ważących po pięć kilogramów – zmutowanych bestii!
Na nic trutki i inne mikstury, do walki zaprzęgnięto kawalerię. Do tej pory
żołnierze skutecznie wyeliminowali dwa tysiące wrogów Ajatollaha, ale co z
tego, skoro szczurza kolonia przewyższa liczbą dwunastomilionową populację
stolicy Iranu?
Teraz, tak jak
niegdyś zawodnik millenijnego wyścigu szczurów o stołek prezesa - Al Gore, teraz ja popuszczę
wodzę fantazji i niemal sobie wyobrażę tych perskich mocarzy miejskiej dżungli,
którzy górują zastępami, a może również i inteligencją nad zastraszonymi Teherańczykami. Jak w całej
szczurzej okazałości przemierzają spanikowane ulice stolicy. Bez wątpienia
pomocny byłby Rattenfänger.
Mam jedynie
nadzieję, że szczurza wiosna ludów w Iranie, nieustanny tupot małych nóżek nie
zwiastuje kolejnej dżumy, ani nie będzie iskrą zapalną ogólnoświatowej
szczurzej rewolucji – człowieczy wyścig szczurów zapewnia nam przecież dostateczną ilość wrażeń.
Dżafar.