poniedziałek, 28 stycznia 2013

Bezsenność w Kairze.






Ja, Książę Kairu, część druga - Bezsenność w Kairze.



Po całych dniach wałęsania po zapomnianych zakamarkach Kairu, kładąc się do łóżka, pomimo bólu mięśni, głowy i ogólnego zmęczenia czasami ciężko zasnąć. Jest końcówka lutego, w mieszkaniach jest zimno. Są tak skonstruowane, aby jak najdłużej trzymać w środku chłód. Przy czterdziestu stopniach Celsjusza i palącym słońcu na pewno jest to przydatna cecha starych kamienic, jednak w zimie trzeba pokutować. Nie wystarczy przykryć się grubą kołdrą, trzeba jeszcze napełnić termofor gorącą wodą i opatulić się szczelnie. Za oknami Kair powoli dogasa, ostatnie okrzyki zamieniają się w głęboką ciszę. Słychać jedynie wiatr panoszący wszechobecny pył. Powinienem zasnąć, przecież jutro z samego rana usłyszę nosowy głos muezina przypominający muzułmanom o religijnych obowiązkach, później wysoki i męczący krzyk dziadka o pomarszczonej twarzy, zbierającego na wózku starocie. Wózek będzie skrzypiał uparcie, a starzec krzyczał wysoko: „Bikja! Bikja!”, arabska kalka włoskiego vecchia, czyli po prostu – starocie.

Zaraz po nim będą jechać kolejne skrzypiące wózki; tym razem chrześcijanie z kairskiej dzielnicy „miasta śmieci” będą zbierać worki i układać wysoko na taczkach własnej roboty – w stolicy Egiptu nie ma Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania. Tę nietypową niszę zapełnili uciskani przez poprzedni reżim Koptowie. Wracają codziennie z nowym łupem do swojego dystryktu i zaczynają systematycznie sortować śmieci. Nie zwracają już uwagi na potężny odór unoszący się w powietrzu. Są przyzwyczajeni. Wielkie koncerny płacą im za dostarczanie zużytych opakowań, żeby za wszelką cenę uniknąć nieuniknionego – podróbek. Reszta śmieci, bezwartościowy stos, odkładany jest na bok. Kiedy na ulicach skończyło się miejsce, zaczęto go składować na dachach budynków. W końcu przecież i tam miejsca kiedyś zabraknie…

Czas już zasnąć. Przewracam się z boku na bok, ale sen nie przychodzi. W Kairze bezsenność dotyka nieoczekiwanie. Jak klątwa. Jeszcze przez pewien czas leżę niezdecydowany w łóżku i nie chcę dać za wygraną. Po upływie trzydziestu minut zaczynam się mozolnie zbierać. Jednak. Godzę się na bezsenność, ubieram leniwie, zaparzam espresso w małej kawiarce pilnując, aby ogień nie lizał blachy po bokach. Wychodzę na spotkanie Kairu nocą.

Ulice w przeciwieństwie do wieczorowej pory, świecą pustkami. Uliczny harmider okiełznany po arabsku jakimiś tajemniczymi siłami rozszedł się po przecznicach. Spaceruję wolnym krokiem po dzielnicy Mohendeesen i wypatruję taksówki. Kair po Rewolucji 25-ego stycznia 2011 roku nie jest już przyjazny przyjezdnym. Ustępujący prezydent Mubarak wypuścił skazańców z więzień z przejrzystymi dyrektywami wprowadzania nieustannego chaosu, a Minister Spraw Wewnętrznych polecił policji biernie się przypatrywać. Kilka dni wcześniej na wielkim skrzyżowaniu, na którym stoi postument z figurą pierwszego arabskiego noblisty – Mahfuza, w biały dzień, w niekończącym się korku ulicznym został zastrzelony pracownik ONZ. Pomimo obecności wojskowego wana, zaparkowanego trzysta metrów dalej. Sprawa do dzisiaj nie została rozwikłana. Przechodzę obok wysokich kamienic i mijam ulicę Ligi Arabskiej. Zamiast dumnego wyglądu jest upstrzona mnóstwem banerów reklamowych, zachwalających twarzą czczonego piosenkarza egipskiego, jedną z wielkich sieci komórkowych. Kiedy po śmierci prezydenta Gamala Abdel Nasera schedę po nim przejął Anwar Sadat, otworzył Egipt na rynki zachodnie nową gospodarczą polityką - Infitah. Wielkie koncerny zapełniły nagle kairskie ulice nachalnym marketingiem, przedstawiając w lwiej części ubogiemu społeczeństwu zachodni poziom życia i powoli przyuczając do pędzącej konsumpcji. Młodsze pokolenia, pozbawione spokoju ducha, zapatrzyły się w wielkie kampanie reklamowe i zaczęły silnie dążyć do nowych, kuszących wzorców. Gospodarka chwiejąc się na boki nie była w stanie spełnić konsumpcyjnych marzeń i w konsekwencji doprowadziła młode pokolenie do frustracji. Dzisiaj Kair stanowi niezdrową hybrydę, połączenie arabskich tradycji z zachodnim konsumpcjonizmem. Jedynie sieci komórkowe oraz zachodnie marki tytoniowe, najczęściej z resztą podrabiane, stały się ogólnodostępne. Reszta zbędnych dobrodziejstw spogląda na społeczeństwo zza witryn luksusowych sklepów w bogatej dzielnicy Az-Zamalek.

Koło mnie przejeżdża wreszcie taksówka. W Kairze są dwa rodzaje taksówek. Czarne i białe. W czarnych nie podróżuje się według taksometru. Starym, arabskim zwyczajem trzeba przed rozpoczęciem kursu wytargować konkretną cenę, co wymaga nie lada rozeznania w kairskich dzielnicach i korkach. Korkach, które są tutaj niezmiennym constans. Jeżeli nie włada się egipskim dialektem, kierowcy i tak na koniec zawyżają umówioną kwotę tłumacząc się postojami, objazdami i całym inwentarzem innych wymówek.

Idę dalej i wypatruję białej. Macham ręką, zatrzymuję i nachylam się w stronę młodego kierowcy pytając, czy odpowiada mu kurs w okolice Talaat Harb. Białe taksówki naliczają opłaty według taksometru. Siadam na miejscu pasażera, koło kierowcy i miarkując jego nastrój zaczynam egzaminować, czy w centrum jest dzisiaj spokojnie. Jedną z lekcji pozaakademickich, którą już wówczas przeżyłem empirycznie była świadomość, że gaz łzawiący rozpylany przez policję w celu rozpędzenia demonstrujących tłumów jest bezwonny. Unosi się w powietrzu jeszcze długi czas po użyciu, często osiada w podziemnych wejściach do metra i tam zbiera bogate żniwo. Kierowca odpowiada mi żwawo, że tak – dzisiaj jest spokojnie, bo środa. Oblężenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych rozpocznie się od nowa w czwartek w nocy.

Po drodze na miejsce mijamy zamykane właśnie kafejki internetowe. W środku, w przeciwieństwie do tych, które znamy z Krakowa, są jeszcze konsole do gier. Młodzi kibice dwóch największych klubów piłkarskich: Al-Ahly i Az-Zamalek, często przesiadują w środku grając w gry piłkarskie na konsolach. Odkąd zamknięto obiekty sportowe po wielkiej tragedii na stadionie w Port Said, podczas której zginęło ponad siedemdziesiąt kibiców, liga została zawieszona. Po nieszczęsnym wydarzeniu wiele osób wskazywało palcem na polityczne powody doprowadzenia do masakry kibiców, bowiem to właśnie oni u zarania rewolucji stanowili pierwszy szereg w walce z policją. Znani z długiej historii tego typu zmagań z siłami porządkowymi, zapomnieli o waśniach pomiędzy klubami i ramię w ramię, obok innych, bardziej politycznie ukierunkowanych działaczy, bronili i zachęcali zwyczajnych obywateli, aby przyłączyli się do walki. Tragedia na stadionie w Port Said została przez wielu potraktowana jako polityczna zemsta za zaangażowanie grup kibicowskich w rewolucję. Ponadto, kiedy całe rozgrywki zostały zawieszone, politycy dzierżący ster porewolucyjnego Egiptu pozbyli się zgromadzeń meczowych na stadionach, gdzie dziesiątki tysięcy gardeł wykrzykiwało niewyszukane, wulgarne hasła godzące w sfery panujące. Na stadionach tysiące skandowało, przed telewizorami tysiące słuchało.

Kierowca bez pytania zapala papierosa i proponuje mi jednego. W Kairze palenie jest wszędobylskie. Rzadko zdarzają się miejsca, w których widniałby znak przekreślonego papierosa. Palić można w taksówkach, małych busach kursujących w nieokiełznanym szaleństwie po drogach, w kawiarniach, restauracjach, nawet urzędach. Osobiście widziałem jak urzędnik obsługujący tłum petentów składających uniżenie dokumenty o pozwolenie na wyjazd z kraju, odchodzi bez słowa sprzed okienka, staje na środku sali i odgrodzony szybą patrzy na tłoczącą się ciżbę. Przeciąga się leniwie i odpala papierosa. Przerwa, czy nie – zapalić trzeba.

Wysiadam w centrum. Znowu przy Placu Tahrir. Uśmiechnięty taksówkarz wymawia się od przyjęcia pieniędzy za kurs, ponieważ znam język arabski i cały czas chcę się go uczyć. Droczy się ze mną i nie chce wziąć odliczonej kwoty lecz po pięciu minutach, kilku dowcipach, bierze ode mnie dwadzieścia funtów, czyli za usługę plus napiwek, życzy zdrowia i znika za pierwszym zakrętem.

Idę szybkim krokiem w stronę jednego z niewielu barów, w którym można kupić alkohol. Jest głęboka noc. Wszędzie pusto i cicho. Jednorazowa siatka tańczy uparcie na wietrze zamiatana na boki przez fale pyłu. Bar nazywa się Hurijja – dosłownie – wolność. Kairska wolność to duża sala na poziomie ulicy, przedzielona na dwie części. Jedna ma zwyczajne okna, w drugiej okna zabite są drewnianymi dyktami. Z alkoholem siadać można tylko w tej ukrytej przed wzrokiem przechodniów. Ustawa o wychowaniu w trzeźwości nabiera w kraju muzułmańskim zupełnie innego wymiaru. W środku, pomimo późnej pory, panuje spory ruch. Najróżniejsze towarzystwo raczy się schłodzonymi browarami. Zamawiam egipskie piwo, orzeszki i siadam sam przy jedynym wolnym stoliku. Po ziemi walają się sterty niedopałków.

Za dnia w środku, przy ścianie wejściowej rozkłada swoje skromne stanowisko podeszły wiekiem pucybut. Zazwyczaj ma spory ruch. Co chwilę ktoś do niego podchodzi, wystawia buty i patrzy jak pucybut z precyzją doprowadza obuwie do lśnienia. Czasem klienci pogrążają się w rozmowie ze staruszkiem i później wybiegają z baru ewidentnie spóźnieni na spotkania. W nocy go nie ma. W jego miejscu stoją ułożone pionowo zgrzewki butelek egipskiego browarnictwa.

Rozglądam się dookoła i widzę, że oprócz cudzoziemek cieszących się wyjątkową atencją stałych bywalców, wewnątrz nie ma żadnej Egipcjanki. Zaczynam się przysłuchiwać rozmowie dwóch ponad trzydziestoletnich mężczyzn siedzących obok mnie. Zauważają to i włączają mnie w dyskusję o piłce nożnej. Rozmawiamy dość długo, zanim zadają pytanie o moje pochodzenia – w końcu już na początku zorientowali się, że nie jestem stąd. Wiem, że za chwile padnie sakramentalne pytanie na temat moich poglądów religijnych. Wcześniej wyczytałem, że muzułmanie traktują chrześcijan jak braci, natomiast nie tolerują ateistów. Postanowiłem sprawdzić to na własnej skórze i na bezceremonialnie postawione pytanie, wypaliłem – mulhid, czyli ateista. Łypnęli na mnie wzrokiem z niedowierzaniem, zmrużyli oczy i obrócili się do mnie plecami. Ot tak, rozmowa była skończona. Dla muzułmanina osoba niewierząca w jakikolwiek absolut jest z gruntu zła, zabłąkana i zwyczajnie niewarta uwagi.

Za dyktami powoli świtało.